Decyzja o pozostaniu wolontariuszem przyszła spontanicznie. We wrześniu 2014, siedząc przed komputerem, wpisałam do wyszukiwarki hasło „hospicjum”. Wyświetliło się parę stron, ale mnie zainteresowało Hospicjum dla dzieci. Weszłam na stronę i wypełniłam formularz zgłoszeniowy. Byłam bardzo zaskoczona, że odpowiedź otrzymałam po paru dniach i od razu zostałam zaproszona na spotkanie.
Na spotkaniu pojawiło się ok. 15 osób. Koordynator opowiedział nam, czym zajmują się wolontariusze i jak to wszystko działa: najpierw będziemy wolontariuszami akcyjnymi, a później po 6 miesiącach możemy przejść kurs na wolontariuszy rodzinnych. Po 1,5 godzinie wiedziałam, że to jest miejsce dla mnie i nie zastanawiając się dłużej, od razu po spotkaniu podpisałam „porozumienie wolontariusza”.
W październiku byłam na pierwszej akcji zbierania funduszy dla naszych podopiecznych. I tak wciągnęło mnie to pomaganie, że potem byłam na każdej kolejnej akcji. Pierwszy kontakt z naszymi podopiecznymi miałam na „Mikołajkach”. Wtedy – widząc dzieci na wózkach, podłączonych do aparatury i to, jak reagują na każde słowo, dotyk i jak potrafią pokazywać swoje emocje – przekonałam się, że dam radę! Nawet się nie spostrzegłam, jak minęło 6 miesięcy i mogłam pójść na kurs dla wolontariuszy rodzinnych. Po ukończeniu kursu cierpliwie czekałam, aż zostanę przydzielona do rodziny.
Nastąpiło to bardzo szybko, bo 18 kwietnia byłam umówiona z panią psycholog na spotkanie z rodziną. Wielka niewiadoma, nerwy – bałam się, jak zostanę odebrana i czy zostanę zaakceptowana przez rodziców i rodzeństwo Frania. Po paru dniach zadzwoniła do mnie Agnieszka (mama Frania) i umówiłyśmy się na spotkanie, żeby poznać się bliżej. Kiedy poznałam Frania, miał 4 miesiące i był taki słodki, że chciało się go ciągle nosić na rękach i przytulać. Zaczęłam odwiedzać rodzinę, poznawaliśmy się z Agą i Sławkiem – rodzicami Frania oraz jego starszym rodzeństwem.
Franio obecnie ma rok i 9 miesięcy. Jest kochanym skarbem uczącym mnie pokory wobec życia. Cierpi na zespół De Barsy – to jedyny taki przypadek w Polsce. Więcej można przeczytać na blogu Frania.
Najgorszym momentem była dla mnie Wigilia 2015, kiedy otrzymałam wiadomość od Agnieszki, że z Franiem jest źle i nie wiadomo, jak to się skończy. Pierwsza moja reakcja to płacz i modlenie się, żeby wszystko było dobrze. To było dla mnie bardzo trudne. Ale Franio dzielnie walczył! Ustabilizował się, gorączka spadła i wszystko dobrze się skończyło.
Za każdym razem, gdy odwiedzam rodzinę Frania, czuję się, jakbym przyszła do nich naładować akumulator.
To rodzina, jak każda inna – zdarzają się nerwowe sytuacje i chwile radości oraz sytuacje ze śmiechem. Razem chodzą do kina, na spacery, jeżdżą na basen. Muszą niestety dzielić się obowiązkami tak, aby zawsze któreś z rodziców było z Franiem.
W Agnieszce i Sławku jest tyle miłości, cierpliwości i wsparcia, że można ich tylko podziwiać.
Jeśli moja pomoc przyniesie trochę ulgi czy wywoła uśmiech na twarzy dzieci z Hospicjum, będzie to moim największym sukcesem. Chcę i lubię pomagać innym. Wolontariat to wspaniała możliwość zdobycia nowych doświadczeń. A dzięki temu, że dostarcza mi on tyle pozytywnych odczuć, cieszę się każdym dniem życia. Polecam każdemu!
Lubię podróże i uśmiechniętych ludzi.
Lidka